„Matrix” na manewrach, czyli jak zorganizować kozę dla majora Kurbridża ;)

6 kwietnia o 5:15 obudził mnie huk; wprawdzie nie był to jeszcze huk wystrzałów, ale dzień zapowiadał się bombowo, bowiem czekały nas Manewry Techniczno-Obronne zorganizowane przez Hufiec ZHP w Legnicy. Huk panował w głowie i pochodził z zidentyfikowanego obiektu stojącego zwanego budzikiem, który natarczywie przypominał, że nieubłaganie zbliża się godzina zero. Rozkaz mobilizacyjny był na godzinę 6:45 w miejscu o kryptonimie Stacja PKP, ale ponieważ trzeba było się jeszcze dopakować, tak więc należało przyspieszyć tempo.

Po zwykłych czynnościach porannych, nastąpiło wyposażenie plecaka: apteczka, prowiant, beretta, kompas, ołówek, bojówki – wszystko jest! A więc w drogę! Zastęp Nieustraszonych stał już na stacji w komplecie w pełnej gotowości bojowej czekając na rozkazy z Kwatery Głównej. „Do wozu!” – padła komenda, po której już tylko wystukiwaliśmy po torach listy alfabetem Morse’a omawiając działania taktyczne. I tak dojechaliśmy do miejsca zrzutu, skąd rzutem na taśmę dostaliśmy się na kolejny transport, który miał nas dowieźć do samego centrum bojowych wydarzeń, mianowicie na pętlę przy Poznańskiej.

„Desant!”… Tak więc byliśmy na miejscu. A właściwie byłyśmy ;) Nieustraszone (Ada, Weronika, Klaudia, Agata oraz Magda) i ja (ustraszona) czyli 5 + 1. Każda zdeterminowana i zaprawiona w bojach, bo przecież z „Matrixa”. Szybki rzut oka na widoka pozwolił na rozpoznanie terenu i zajęcie dogodnych pozycji strategicznych. Koń, huśtawki czy karuzela były oblegane w oczekiwaniu na główne zadanie bojowe. W końcu pojawił się ktoś z dowództwa, kto zaprowadził nas do furgonetki, gdzie naszym oczom ukazały się rzeczy straszne…

Krzesło, Talibowie, knebel, karabiny, groźby i on… W dalszym ciągu nie wierząc własnym oczom dotarła do nas wreszcie ta informacjamrożąca krew w żyłach, od której włos się zjeżył na głowie : Major Kurbridżzostał schwytany i wzięty do niewoli! Według informacji naszego wywiaduprzebywał w miejscu niewiadomym, lecz można było go odzyskać w zamian za „Mlekodajną Kozę”. W tempie ekspresowym doszłyśmy do siebie, bo przecież trzeba było działać. Szybkie zbrojenie, parę wytycznych, krótka odprawa i już byłyśmy w drodze do punktu o wyjątkowym znaczeniu strategicznym.

Drogę do PUNKTU X można by opisać biorąc refren żywcem z „Czarownicy”:
„Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem, Wielkim lasem szedłem, nocy nie przespałem,
Żeby Ciebie spotkać w mały kącie świata, Żeby z Tobą zostać na calutkie lata”
Szukałyśmy go, bagatela, trzy godziny ;D, ale znalazłyśmy! Dzięki determinacji Ady, opanowaniu Magdy, optymizmowi Agaty, cierpliwości Klaudii i spostrzegawczości Weroniki. A tam co? Koza. :) a właściwie wskazówki jak ją wykonać, aby podobała się porywaczom. Brzmiały one mniej więcej tak: cztery nogi, oczko, oczko, szczery uśmiech, zgrabny nosek, fikuśny ogonek, rogi dwa, musi dawać mleko i ma mieć sakiewkę z dolarami przy boku – łatwizna :).

Uradowane ruszyłyśmy w dalszą trasę. Od tej pory marszruta miała być prosta jak drut w kieszeni. Po niezbyt długim odcinku drogi dotarłyśmy na poligon. W ramach rozgrzewki zrobiłyśmy po dychu z pozycji zero. Następnie nas przeczołgali, zrobili krótki test cardio i sprawdzili umiejętność pracy w zespole. Wszystko oczywiście w absolutnej ciszy, żeby nie zdradzić naszej pozycji wrogom. Podobno miałyśmy niezłą czasówkę! :) Odmeldowałyśmy się pospiesznie u pani Generał, bo przecież w grę wchodziło życie majora Kurbridża.

To znaczy, żeby było jasne, major majorem, ale harcerz jeść musi; nadeszła chwila posiłku, odpoczynku, zregenerowania i zmobilizowania sił. Szyki zostały sformowane i oddział ruszył naprzód. Robiąc jeszcze ‘parę’ dodatkowych metrów przedarłyśmy się przez wioskę X celem pozyskania dodatkowych zasobów do naszej kozy. Miałyśmy już cztery nogi, tułów, szyję ogonek i szukałyśmy oczków, kiedy natknęłyśmy się na ciekawe znalezisko wielkiej wagi… Małe wysypisko śmieci – prawdziwa uczta dla naszej kozy, która prawie już była kompletna.

Nie tylko odnosiłyśmy sukcesy w składaniu kozy, ale coraz bardziej zaprzyjaźniałyśmy się z mapą, która od pewnego momentu wskazywała już tylko dobrą drogę. :) Zbudowane tym faktem, śmiało skręciłyśmy na rozdrożu X w lewo i dalej podążałyśmy lasem zostawiając za sobą liczne meandry leśnych dróżek. Kolejny punkt znajdował się pośród drzew na mięciutkim dywanie z mchu, gdzie paliło się ognisko. Tam przeszłyśmy sprawdzian maskowania i szyfrowania. Przesympatyczną druhnę punktową pożegnałyśmy z barwami wojennymi na twarzach, jajami w rękach oraz pewną misją…

Rozkaz był prosty: „Zlokalizować cel, podejść go i zlikwidować!” Naszym celem miał być gość w pomarańczowej kamizelce i jakkolwiek to zabrzmi, trzeba przyznać, że był to facet z jajami. Zanim jednak go załatwiłyśmy, została wysłana ekipa na zwiad w celu rozpoznania terenu. Teren był lekko górzysty, miejscami ośnieżony i na całym obszarze zalesiony, co dawało wiele możliwości ataku. Decyzja zapadła. Ostatnie dyrektywy zostały wydane alfabetem Morse’a i już dwie zorganizowane ekipy ruszały do przeprowadzenia ofensywy na kryjówkę „Pomarańczowego”.

Uzbrojone w amunicję składającą się z 10 jaj, Nieustraszone przemykały wśród drzew, żeby przystąpić do oblężenia kryjówki. Jednak jajcarski gość widocznie wyczuł pismo nosem, gdyż zaczął przedwcześnie rejterować. Nieustraszone ruszyły do ataku, szukając dogodnej pozycji do strzału. Jajeczna amunicja poszła w ruch i całe szczęście, że nie było żadnych cywili na linii ognia, bo z całą pewnością nie były to jaja na miękko. ;) Nasz cel, którym okazał się być sympatyczny druh punktowy, został trafiony. Prosto w… nogę. Hip Hip Hurra! :) To zadanie pokazało, że mamy świetnego cela. Wróg pokonany; straty własne: zero.

Jako że kolejnym punktem miał być punkt skupu kóz, trzeba było na gwałt kompletować nasze zwierzę do transakcji: koza w zamian za informację o miejscu przebywania majora Kurbridża. Hmmm, muszę przyznać, że nasza koza była jak ta lala! W każdym bądź razie na tyle spodobała się porywaczom, że udzielili nam pożądanych informacji. Od realizacji misji dzielił nas już tylko krok, i strzałki, które wskazywały drogę do celu. Na miejscu okazało się, że budynek, w którym przebywał major, cały był w płomieniach. Zamarłyśmy w bezruchu…

Do działania pobudziły nas krzyki dochodzące z budynku. Czyli że nie wszystko jeszcze stracone. Krótkie hasło: „Maski gazowe włóż” i już można było ruszyć na ratunek majora. Szczęściem wielkim obeszło się bez strat w ludziach. Bezpiecznie zjechałyśmy na linach z odpowiednią asekuracją, czytaj: w objęciach przystojnego wojskowego, który jako jedyny znał trasę ucieczki. :)To była jazda! Ale to jeszcze nie był koniec Manewrów Techniczno-Obronnych.

Po powrocie do bazy i zasłużonym posiłku, czekały na nas kolejne działania. W wyniku wybuchu rafinerii, zostaliśmy zwerbowani do udzielenia pierwszej pomocy wszystkim rannym. Było nieźle ;) szczegółowe postępowania naszej ekipy może jednak przemilczę, przytaczając jedynie słowa Pani Generał, że w pomocy psychologicznej jesteśmy niezastąpieni! ;D Dużo by jeszcze można mówić o atrakcjach przygotowanych przez Organizatorów MTO – o wyprawie nocnej, integracyjnym kominku czy pokazie musztry, ale pewne sprawy muszą zostać top secret. :P

Ujawnić możemy jeszcze jedynie naszą ogromną radość i wdzięczność całemu sztabowi organizacyjnemu Manewrów Techniczno-Obronnych za zaproszenie, ciepłe przyjęcie, liczne atrakcje, ciekawe przeżycia, niezapomniane wrażenia, integrację środowisk harcerskich legnickiego i jaworskiego oraz za nagrody w wyniku zajęcia II miejsca – za to wszystko serdecznie DZIĘKUJEMY!!!

P.S. Mam nadzieję, że opis wydarzeń przedstawiony powyżej, rozgościł się na dobre w wyobraźni czytelnika, jednak dla tych, którzy wolą fotki informacja: niestety żadnych fotek własnych z akcji MTO nie posiadamy ;) jednak mamy parę obrazów z obserwacji poczynań wroga. ;D

Z frontu relacjonowała dla Państwa drużynowa 21 Drużyny Starszoharcerskiej „Matrix”,

pwd. Małgorzata Bolek. Z harcerskim pozdrowieniem „Czuwaj!”

A w planach… Wycieczka rowerowa, festiwal piosenki i kolejna misja - ZLOT! Nie, nie zlot czarownic :)